Foto: Monika Stolarska / Onet |
Skończyło się! W sylwestra Budka Suflera zagrała (na żywo) ostatni, około półgodzinny koncert.
Fani rozpaczają, wspominają, mają nadzieję na
reaktywację. O ile nie zdziwiłbym się, gdyby Suflerzy rzeczywiście wrócili na estrady, to w dzisiejszym wpisie chciałbym podsumować pożegnalną trasę koncertową ”A po nocy przychodzi dzień”.
Lipko i spółka mieli
przez ten 2014 rok bardzo napięty grafik – sporo występów, a i
przerwy pomiędzy nimi nie były bardzo długie. Niewątpliwą zaletą występów ”A po nocy przychodzi dzień” była rozbudowana sekcja
gitarowa, a także brak dodatkowych klawiszy i instrumentów
perkusyjnych – w porównaniu z okropnie płaskim brzmieniem
Jubileuszów 30 i 35-lecia, podczas tej trasy Budka Suflera znowu wróciła do rockowego grania (kunszt dodatkowych muzyków
doskonale przykrył słabość podstawowego gitarzysty!) Oczywiście
najmilszą niespodzianką było dołączenie w połowie roku Mieczysława
Jureckiego – chociaż moim zdaniem zrobił to, aby się nieco wylansować. Na szczęście skorzystał z tego również festiwal i konkurs
organizowany przez byłego basistę, zatytułowany "Solo życia", mający na celu wyłowienie
młodych gitarowych talentów (zresztą jak pamiętamy, wielka trójca
z zespołu Budka Suflera wystąpiła jako gość na tym festiwalu).
Inne zdanie mam na temat występujących
gościnnie kobiet – chodzi oczywiście o Rudą i Farną. Nie śpiewały co prawda źle, ale – co one mają
wspólnego z zespołem Budka Suflera?! W ogóle przydałby się na tej
trasie koncertowej jakiś porządny, trzygodzinny występ z udziałem
samych mężczyzn (jak to drzewiej bywało, choćby w Spodku 99).
Obecność Izabeli akceptuję, ponieważ
jej postać już na stałe wrosła w budkowe koncerty. Natomiast to,
że na żadnym koncercie nie wystąpiła Urszula, czego nie mogli
przeboleć niektórzy fani, w żadnym wypadku mi nie przeszkadzało
(chociaż lubię ją dużo bardziej od Trojanowskiej) – to fakt,
zawdzięcza sporo Budce Suflera, ale przecież tak miało być –
pomogli jej w nagraniu kilku albumów, a potem musiała ona sobie
radzić sama. W przeciwieństwie do Izabeli poradziła sobie
znakomicie, brała udział w wielu Jubileuszach kapeli, więc nie
musiała śpiewać na tej ostatniej trasie, aby w ogóle móc
występować.
Budka Suflera na Woodstocku (źródło: Interia) |
Zresztą, skoro na żadnej setliście
trasy koncertowej nie pojawił się mój ulubiony przebój
piosenkarki, Malinowy król,
tym bardziej nie żałuję. W ogóle utwory
wybrane na trasę koncertową, a także długość występów, stanowiły największe wady trasy "A po nocy przychodzi dzień". Podczas masy nieco ponad dwugodzinnych koncertów
zabrzmiały największe przeboje, ale też nie wszystkie – tylko
kilka razy Cugowski (na początku roku) zaśpiewał Cały
mój zgiełk,
a przede wszystkim zabrakło Młodych
lwów!
Chociaż każdy koncert miał być przekrojowy, zabrakło też piosenek z
ostatnich płyt. Zupełnie tak, jakby Budka Suflera wstydziła się
swoich ostatnich dokonań (Zostań
jeszcze,
Sięgnąć gwiazd,
Breathing you
to wcale nie są moim zdaniem słabe piosenki). Nie wspominam nawet o
innych utworach, granych przecież już na głośnych koncertach
Budki Suflera: Ragtime, I tylko gwiazda – blask jej znikomy,
Geniusz blues, Noc itp.
I nie, nie chodziło o to, aby pojawiły się wszystkie utwory, które chciałbym usłyszeć, ale
żeby zespół raz na dziesięć występów sprawił jakąś małą
niespodziankę, przypominając którąś z dawno nie granych
piosenek!
Wśród
dziesiątek takich samych koncertów wyróżnił szczególnie jeden – bardzo długi, otwarty koncert w rodzinnym mieście Suflerów, zatytułowany ”Memu
miastu na do widzenia”. Wśród specjalnych gości znalazł się
były wokalista Genesis, Ray Wilson, występując razem z Krzysztofem
Cugowskim – między innymi w specjalnej, dwujęzycznej wersji piosenki Sen o
dolinie. Podczas wykonywania innej piosenki Cugowski zdjął okulary, czym wprawił
publiczność w ogromne zdumienie :)
W
ostatnim biletowanym koncercie w Krakowie pojawiły się dwa nie grane wcześniej na trasie koncertowej utwory. Pierwszym z nich
był Czas ołowiu
(wreszcie!), w którym Andrzejczak śpiewając refren, wrócił do
wersji oryginalnej (zamiast Ryszard R. - Johnie L.). Na sam koniec,
podczas bisów, zagrali znaną kolędę Cicha noc (wiecie, Grudzień
przed świętami, więc można sobie pośpiewać) – przypominam, że
Budka Suflera ma repertuarze jedną piosenkę idealnie pasującą do
bożonarodzeniowej pory. No, ale po co się go nauczyć, skoro i tak "prawdziwi fani" byli zadowoleni :/
Osobiście uważam, że Suflerzy wcale nie zakończyli działalności
dlatego, że chcieli zostać zapamiętani jako sprawni muzycy –
powodem było to, że po prostu poza hardcorowymi fanami nikt nie
chciał ich już słuchać. Postanowili więc ogłosić wielką
pożegnalną trasę koncertową, z 2 razy droższymi biletami, dzięki
czemu ludzie przypomnieli sobie zespół, a i na koniec trochę
więcej kasy wpadło do kieszeni. Co gorsza, wielu ludzi na to
poszło, być może zapłacili za kilka koncertów, aby dwa czy nawet
więcej razy usłyszeć tę samą setlistę. Podejrzewam, że byłby
podobny entuzjazm wśród ”prawdziwych fanów”, gdyby trasa
koncertowa zakończyła się występem z 5 razy zagranym ”Balem”
i 10 razy ”Tangiem”.
Moim zdaniem ta trasa koncertowa mogłaby się okazać bardziej
udana, gdyby zorganizowano tylko kilka koncertów w największych miastach
Polski. Członkowie zespołu dostaliby więcej czasu, aby się do
nich przyłożyć, a tak cieszę się, że Budka suflera już
skończyła karierę.
Na koniec linki do relacji z najważniejszych koncertów tej trasy: