"Chwileczkę!
Przecież okładka, którą tam umieścił, to wydanie zbiorcze wraz
z płytą Al Capone! Czemu opisałeś tylko koncertówkę?!".
Zawsze staram się przedstawiać okładki właśnie wydania, które
sam posiadam – tak również jest i w tym przypadku. Dlatego
dzisiaj nadrabiam zaległości i opiszę album z 1996.
T.Love "Al Capone" (1996)
Najchętniej
słucham:
Jak
żądło
Klaps
Gaz
No
pasaran, 19.11.95
Kosmos
Dzień
1996
She
Loves Dostoyevsky
Tak naprawdę na tej
składance, którą mam, najważniejszą płytą jest właśnie ”Al
Capone”. To krążek w historii T.Love przełomowy. Miał zarówno
dobry, jak i negatywny wpływ na dalszą muzyczną ścieżkę grupy.
Do pozytywów zaliczam to, iż od tej pory chłopaki zaczęli coraz
odważniej podchodzić do muzyki. Dzięki temu mamy zarówno popowy
”Model 01”, jak i wydawnictwo ”Old is gold”
Album przede wszystkim
zachwyca muzycznie. Co prawda T.Love zwrócił się w stronę melodii
bardziej popowej, jednak mankament ten jest niwelowany przez wielką
różnorodność. Głównymi inspiracjami były gatunki disco i glam
rock, jednak można usłyszeć tutaj bardziej klasyczny punk (Dzień),
piosenki popowe (Kosmos), czy muzykę "elegancką"
(Klaps, She loves Dostoyevsky). Oprócz członków
zespołu zagrała również rozbudowana sekcja dęta i smyczkowa. Za
niezbyt trafione uważam wykorzystanie melodii typu "umca-umca",
które trafiły do tych najsłabszych momentów Al Capone, jakimi są
Mamonabomba, czy Olej. Niemniej w większości utworów
muzycy dają z siebie wszystko – piosenki dynamiczne mają w sobie
czad, natomiast te spokojniejsze są bardzo klimatyczne (szczególnie
podoba mi się perkusja w Klapsie).
Natomiast, jeżeli w piosence No pasaran,
Paweł Nazimek rzeczywiście zagrał te wszystkie szybkie gitary (tak
jak sugeruje spis wykonawców) – szacunek dla niego, dotychczas go
nie doceniałem!
Nad
melodiami na tym albumie zachwycam się niemożebnie, nie mogę
jednak za wiele dobrego powiedzieć o tekstach. Tylko kilka porusza
poważniejszą tematykę (No pasaran), reszta to głupoty,
traktujące między innymi o kobietach-masochistkach, czy uciekaniu
przed ”dziewczynami”. Do takiego muzycznego misz maszu one
pasują, niemniej mam wrażenie, że od tej płyty zaczęła się
słabsza forma tekstowa Muńka, która ciągnie się moim zdaniem do
dzisiaj. To tutaj pojawiają się pierwsze infantylne utwory o
miłości i inne głupie teksty, rzecz charakterystyczna dla
późniejszej twórczości Zygmunta.
Podsumowując,
Al Capone ma rewelacyjną muzykę i słabe, ale pasujące do
konwencji teksty. Do jej wad zaliczyłbym również zbyt dużą
liczbę piosenek i głupich przerywników w stylu My
name is Łukasz.
Gdyby pozbyto się niektórych kawałków, wyszłaby najfajniesza
płyta T.Love. A tak ma ona u mnie nieco dalsze miejsce (aczkolwiek dalej bardzo wysokie).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz