czwartek, 6 listopada 2014

Biblioteczka płytowa #21A

"Chwileczkę! Przecież okładka, którą tam umieścił, to wydanie zbiorcze wraz z płytą Al Capone! Czemu opisałeś tylko koncertówkę?!". Zawsze staram się przedstawiać okładki właśnie wydania, które sam posiadam – tak również jest i w tym przypadku. Dlatego dzisiaj nadrabiam zaległości i opiszę album z 1996.

T.Love "Al Capone" (1996)



Najchętniej słucham:
Jak żądło
Klaps
Gaz
No pasaran, 19.11.95
Kosmos
Dzień
1996
She Loves Dostoyevsky

Tak naprawdę na tej składance, którą mam, najważniejszą płytą jest właśnie ”Al Capone”. To krążek w historii T.Love przełomowy. Miał zarówno dobry, jak i negatywny wpływ na dalszą muzyczną ścieżkę grupy. Do pozytywów zaliczam to, iż od tej pory chłopaki zaczęli coraz odważniej podchodzić do muzyki. Dzięki temu mamy zarówno popowy ”Model 01”, jak i wydawnictwo ”Old is gold”

Album przede wszystkim zachwyca muzycznie. Co prawda T.Love zwrócił się w stronę melodii bardziej popowej, jednak mankament ten jest niwelowany przez wielką różnorodność. Głównymi inspiracjami były gatunki disco i glam rock, jednak można usłyszeć tutaj bardziej klasyczny punk (Dzień), piosenki popowe (Kosmos), czy muzykę "elegancką" (Klaps, She loves Dostoyevsky). Oprócz członków zespołu zagrała również rozbudowana sekcja dęta i smyczkowa. Za niezbyt trafione uważam wykorzystanie melodii typu "umca-umca", które trafiły do tych najsłabszych momentów Al Capone, jakimi są Mamonabomba, czy Olej. Niemniej w większości utworów muzycy dają z siebie wszystko – piosenki dynamiczne mają w sobie czad, natomiast te spokojniejsze są bardzo klimatyczne (szczególnie podoba mi się perkusja w Klapsie). Natomiast, jeżeli w piosence No pasaran, Paweł Nazimek rzeczywiście zagrał te wszystkie szybkie gitary (tak jak sugeruje spis wykonawców) – szacunek dla niego, dotychczas go nie doceniałem!

Nad melodiami na tym albumie zachwycam się niemożebnie, nie mogę jednak za wiele dobrego powiedzieć o tekstach. Tylko kilka porusza poważniejszą tematykę (No pasaran), reszta to głupoty, traktujące między innymi o kobietach-masochistkach, czy uciekaniu przed ”dziewczynami”. Do takiego muzycznego misz maszu one pasują, niemniej mam wrażenie, że od tej płyty zaczęła się słabsza forma tekstowa Muńka, która ciągnie się moim zdaniem do dzisiaj. To tutaj pojawiają się pierwsze infantylne utwory o miłości i inne głupie teksty, rzecz charakterystyczna dla późniejszej twórczości Zygmunta.

Podsumowując, Al Capone ma rewelacyjną muzykę i słabe, ale pasujące do konwencji teksty. Do jej wad zaliczyłbym również zbyt dużą liczbę piosenek i głupich przerywników w stylu My name is Łukasz. Gdyby pozbyto się niektórych kawałków, wyszłaby najfajniesza płyta T.Love. A tak ma ona u mnie nieco dalsze miejsce (aczkolwiek dalej bardzo wysokie).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz